26 sie Dzień 17
Z samego rana ruszyliśmy w poszukiwaniu kostki do Kuby samochodu. Co jak co, ale szroty w Hiszpanii i Francji będziemy mieli opracowane idealnie. W żadnym z nich nie udało nam się jej znależć. Jedyny ratunek w salonie Seata, który obiecał nam ją załatwić na jutro. My jednak nie chcieliśmy czekać bezczynnie, więc Kuba wziął sprawy w swoje ręce. Oczyścił kostkę, polutował i okazało się, że to nie zwykły Kuba tylko Qbzy – „Złota rączka”, bo samochód ruszył.
Droga do Walencji prowadziła przez liczne gaje cytrusowe, oliwne i pola ryżowe. Na gałęziach drzew hałasowały w najlepsze cykady, które słychać było z daleka.
ZE względu na duże ubytki w kieszeniach postanowilismy przemieszczać się drogami niepłatnymi. Minęliśmy Castello de la Plana, aż w końcu dotarliśmy do Walencji. Trafiliśmy tam na nowoczesny kompleks budynków, który wcześniej obraliśmy sobie za cel. Całość mieści się w dawnym korycie rzeki Turia, jednak bliżej portu. Budynki te składają się na miasteczko sztuki i nauki (La Ciutat De Les Arts i De Les Cientes) naprawdę zrobiło na nas wrażenie swoimi futurystycznymi formami. Czuś, że arvhitekt ( Santiago Calatrava) nawiązywał do nadmorskiego klimatu miasta. Budynki przypominały formą ogromne statki, muszle czy fale. Przechadzając się pomiędzy nimi można zanużyć nogę w sadzawkach wyłożonych ceramiką i napełnionych błękitną wodą. To wszystko tworzyło naprawdę niesamowity efekt. Tafla wody odbijała się w bieli budynków – cudo. Jeśli ktoś kiedyś wybiera się do Walencji to koniecznie musi to zobaczyć. Niestety nie zdążyliśmy juz na targ żywności, który podobno jest jednym z największych w europie.
Czas nieubłagalnie leci, więc my jedziemy dalej.
Kolejny kierunek obraliśmy na Allicante z myślą o kąpieli po drodze i o powolnym szukaniu noclegu. Droga w tą stronę wiodła przez bardzo urokliwe tereny. Z jednej strony ogromne przestrzenie, a z drugiej góry, małe wioski, palmy i drzewka cytrusowe. Z kilometra na kilometr robi się coraz ładniej. Po chwili zauważyłam z oddali Kite’y i odrazu zboczyliśmy z trasy na plażę, jednak pora późna, więc Michał nie zdecydował się na pływanko. Przy wąskiej dróżce prowadzącej na kite’ową plażę rosły sobie jakby nigdy nic cytrusowe drzewka, które kusiły owockami.Michał zdecydował się na szaber, jednak limonka okazała się zieloną, niedojrzałą pomarańczą :). No cóż….może dojrzeją po drodze.
Powoli zbliża się ciemność, także czas szukać noclegu, bo Malinie przez ostatnią awarię nie świecą się oczka. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Altea na plaży z widokiem na malownicze skały.
Po takiej podróży należy nam się wielki obiad, jednak kalmary się zapsuły i zostało nam tylko troszkę mięska i sałatka. SPAĆ!!!
Droga do Walencji prowadziła przez liczne gaje cytrusowe, oliwne i pola ryżowe. Na gałęziach drzew hałasowały w najlepsze cykady, które słychać było z daleka.
ZE względu na duże ubytki w kieszeniach postanowilismy przemieszczać się drogami niepłatnymi. Minęliśmy Castello de la Plana, aż w końcu dotarliśmy do Walencji. Trafiliśmy tam na nowoczesny kompleks budynków, który wcześniej obraliśmy sobie za cel. Całość mieści się w dawnym korycie rzeki Turia, jednak bliżej portu. Budynki te składają się na miasteczko sztuki i nauki (La Ciutat De Les Arts i De Les Cientes) naprawdę zrobiło na nas wrażenie swoimi futurystycznymi formami. Czuś, że arvhitekt ( Santiago Calatrava) nawiązywał do nadmorskiego klimatu miasta. Budynki przypominały formą ogromne statki, muszle czy fale. Przechadzając się pomiędzy nimi można zanużyć nogę w sadzawkach wyłożonych ceramiką i napełnionych błękitną wodą. To wszystko tworzyło naprawdę niesamowity efekt. Tafla wody odbijała się w bieli budynków – cudo. Jeśli ktoś kiedyś wybiera się do Walencji to koniecznie musi to zobaczyć. Niestety nie zdążyliśmy juz na targ żywności, który podobno jest jednym z największych w europie.
Czas nieubłagalnie leci, więc my jedziemy dalej.
Kolejny kierunek obraliśmy na Allicante z myślą o kąpieli po drodze i o powolnym szukaniu noclegu. Droga w tą stronę wiodła przez bardzo urokliwe tereny. Z jednej strony ogromne przestrzenie, a z drugiej góry, małe wioski, palmy i drzewka cytrusowe. Z kilometra na kilometr robi się coraz ładniej. Po chwili zauważyłam z oddali Kite’y i odrazu zboczyliśmy z trasy na plażę, jednak pora późna, więc Michał nie zdecydował się na pływanko. Przy wąskiej dróżce prowadzącej na kite’ową plażę rosły sobie jakby nigdy nic cytrusowe drzewka, które kusiły owockami.Michał zdecydował się na szaber, jednak limonka okazała się zieloną, niedojrzałą pomarańczą :). No cóż….może dojrzeją po drodze.
Powoli zbliża się ciemność, także czas szukać noclegu, bo Malinie przez ostatnią awarię nie świecą się oczka. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Altea na plaży z widokiem na malownicze skały.
Po takiej podróży należy nam się wielki obiad, jednak kalmary się zapsuły i zostało nam tylko troszkę mięska i sałatka. SPAĆ!!!
No Comments