19 sie Dzień 11
Dzisiejsza noc była nieco wygodniejsza i cieplejsza, ale to może za sprawą francuskiego wina.
Wczoraj mechanik wspominał, że samochód będzie do odbioru w piątek. także spakowaliśmy się, złożyliśmy namiot i postanowiliśmy przeczekać na plaży. Pogoda dopisuje aż zanadto, bo jest chyba ze 36 stopni.Wokół nas juz same skwarki, naleśniki i placki smażą się bez opamiętania. Karetki jeżdżą w ta i z powrotem i tylko zwożą co bardziej wypieczone.
W naszym ograniczonym do minimum bagażu nie znalazł się żaden krem na słońce, a skóra aż skwierczy, więc odżałowaliśmy 20 euro żeby oszczędzić sobie raka i kupilismy kremik.Mimo ciągłego smarowania i wodowania nie dało się wytrzymać na słońcu.
Przenieśliśmy, więc cały nasz majdan pod okoliczny mostek i to było nasze schronienie przez połowę dzisiejszego dnia. Niestety mostek miał spore szpary między deskami i co udało nam się przysnąć, jakiś radosny, mokry francuz stawał nad nami i kapało mu z portek prosto na nas.
Niepewność co z naszym domem na kółkach i czy transplantacja się udała, tak nas męczy, że kręcimy się w te i wewte nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Kiedy ten mechanik zadzwoni !?
Zgłodnieliśmy, więc byliśmy już bliscy kupna harpuna i złowienia ryby, bo podobno pływają tu całkiem spore (jak przyuważył M.). Michał jednak stwierdził, że mają podejżanie żółte oczy i nie wiadomo czy są jadalne :).
Postanowiliśmy więc skorzystać z usług restauracji. Skusiliśmy się na mule i sałatkę włoską. Na początku mule smakowały wybornie, jednak w miarę jedzenia sak nam się zmienił. Pod koniec Michał, żeby się nie męczyć z pojedynczymi muszlami, wyjął wszystkie ze skorupek i wciągnął na raz. Jego mina odstręczyła mnie od owoców morza na kolejny rok.
Po skończonej kolacji wzięliśmy majdan i poszliśmy szukać miejsca do przetrwania nocy, bo nie mamy gdzie spać! Na szczęście śpiwór, kocyk i wino są!
( Zapomniałam wspomnieć, że w międzyczasie okazało się, że samochód będzie gotowy dopiero jutro, dlatego też ten nocleg pod gołym niebem – zawsze 23 euro do przodu).
Znaleźliśmy miejsce na plaży przy śmietniku jak rodowite kloszardy, napiliśmy się wina i uzupełniliśmy bloga przy gitarowych dźwiękach ( akurat mamy szczęście, że jakiś francuz plumka fajnie na gitarce koło nas ).
Zobaczymy co przyniesie jutro…..
Wczoraj mechanik wspominał, że samochód będzie do odbioru w piątek. także spakowaliśmy się, złożyliśmy namiot i postanowiliśmy przeczekać na plaży. Pogoda dopisuje aż zanadto, bo jest chyba ze 36 stopni.Wokół nas juz same skwarki, naleśniki i placki smażą się bez opamiętania. Karetki jeżdżą w ta i z powrotem i tylko zwożą co bardziej wypieczone.
W naszym ograniczonym do minimum bagażu nie znalazł się żaden krem na słońce, a skóra aż skwierczy, więc odżałowaliśmy 20 euro żeby oszczędzić sobie raka i kupilismy kremik.Mimo ciągłego smarowania i wodowania nie dało się wytrzymać na słońcu.
Przenieśliśmy, więc cały nasz majdan pod okoliczny mostek i to było nasze schronienie przez połowę dzisiejszego dnia. Niestety mostek miał spore szpary między deskami i co udało nam się przysnąć, jakiś radosny, mokry francuz stawał nad nami i kapało mu z portek prosto na nas.
Niepewność co z naszym domem na kółkach i czy transplantacja się udała, tak nas męczy, że kręcimy się w te i wewte nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Kiedy ten mechanik zadzwoni !?
Zgłodnieliśmy, więc byliśmy już bliscy kupna harpuna i złowienia ryby, bo podobno pływają tu całkiem spore (jak przyuważył M.). Michał jednak stwierdził, że mają podejżanie żółte oczy i nie wiadomo czy są jadalne :).
Postanowiliśmy więc skorzystać z usług restauracji. Skusiliśmy się na mule i sałatkę włoską. Na początku mule smakowały wybornie, jednak w miarę jedzenia sak nam się zmienił. Pod koniec Michał, żeby się nie męczyć z pojedynczymi muszlami, wyjął wszystkie ze skorupek i wciągnął na raz. Jego mina odstręczyła mnie od owoców morza na kolejny rok.
Po skończonej kolacji wzięliśmy majdan i poszliśmy szukać miejsca do przetrwania nocy, bo nie mamy gdzie spać! Na szczęście śpiwór, kocyk i wino są!
( Zapomniałam wspomnieć, że w międzyczasie okazało się, że samochód będzie gotowy dopiero jutro, dlatego też ten nocleg pod gołym niebem – zawsze 23 euro do przodu).
Znaleźliśmy miejsce na plaży przy śmietniku jak rodowite kloszardy, napiliśmy się wina i uzupełniliśmy bloga przy gitarowych dźwiękach ( akurat mamy szczęście, że jakiś francuz plumka fajnie na gitarce koło nas ).
Zobaczymy co przyniesie jutro…..
Be
Posted at 23:25h, 21 sierpniaoch, biedne kloszardy….